Zoo we Wrocławiu

Pierwszym moim sierpniowym wyjazdem był wyjazd do Zoo we Wrocławiu. Bardzo lubię zwierzęta i moim celem jest zwiedzenie każdego zoo w Polsce. Wyjechaliśmy z samego rana całą rodziną (rodzice, ja i moje dwie siostry), nie robiliśmy postojów, żeby jak najszybciej dotrzeć na miejsce, ale i to nie było nam dane. W momęcie, w którym wjechaliśmy do Wrocławia, zatrzymaliśmy się na pierwszych światłach, z za maski naszego samochodu zaczęło się dymić. Nie mogło być inaczej, zawsze, gdy gdzieś jeździmy, samochód musi nam zrobić psikusa. Tata od razu zadzwonił po lawetę i pojazd zastępczy, który przywieźli nam po godzinie. Po podpisaniu wszystkich papierów nasze autko zabrali, a my nowym ruszyliśmy w stronę zoo. Na miejscu zakupiliśmy napoje i poszliśmy kupić bilety wejściowe. Zoo było ogromne, nie wiedzieliśmy od czego zacząć. Młodsza siostra zaproponowała afrykanrium i tam też się udaliśmy. Zwierzęta były niesamowite oraz urocze. Jako pamiątkę kupiłam sobie tam pluszową pandę. Następnie zwiedzaliśmy kolejno wybiegi, zgodnie z mapką Po obejrzeniu kucyków poszliśmy coś zjeść, jak zwykle nic mi nie smakowało, więc praktycznie całe danie wyrzuciłam. Po posiłku poszliśmy oglądać pająki, płazy oraz gady. W drodze do wyjścia porobiliśmy sobie trochę zdjęć i wróciliśmy na parking. Zwiedzanie całego zoo zajęło nam niecałe 5 godzin. Przez drogę powrotną spałam, w Raciborzu zatrzymaliśmy się w restauracji zjeść i udaliśmy się do domu.







Wyjazdy pod namioty

W sierpniu dosyć często jeździłam pod namioty. Pierwszym miejscem, gdzie pojechałam, był ośrodek Olza. Była tam piaszczysta, mała plaża przy jeziorze oraz staw, po którym można było pływać rowerkami wodnymi. Wraz z przyjaciółką spałyśmy tam dwie noce. Jedzenie nie było najgorsze, noce nie były zimne, ale łazienki to porażka. Aby się wykąpać, trzeba było płacić i w zależności ile się wrzuciło, czas kąpieli był inny. Miejsce, w którym można było rozbić namiot, nie było zacienione, przez co było strasznie gorąco przez cały czas. Dopiero wieczorami robiło się chłodniej. Tydzień później wraz z rodzicami pojechałam do ośrodka wypoczynkowego w Pietrowicach głubczyckich, tam również spaliśmy pod namiotami przez 3 dni. W to miejsce przyjeżdżaliśmy każdego roku. Ten wyjazd tam był niestety ostatni. Warunki są tam okropne. Namiot można rozbić w zacienionym miejscu, staw, w którym można się kąpać, ma strasznie zanieczyszczoną wodę, a łazienki są niezadbane i pełno w nich robali. Kąpać się nie kąpaliśmy, pozostało nam opalanie się, granie w siatkówkę, tenisa stołowego oraz w cymbergaja. Po upływie trzech dni pojechaliśmy do ośrodka wypoczynkowego w Nysie, lecz tam niestety nie było wolnych miejsc. Posiedzieliśmy chwilę na piaszczystym brzegu i pojechaliśmy do domu. Pod koniec miesiąca pojechałam wraz z chłopakiem do Szymocic, również pod namioty. Warunki tam były bardzo dobre, łazienki były zadbane oraz czyste. Pierwszego dnia pływaliśmy w basenie, spacerowaliśmy oraz zaprosiliśmy naszych rodziców na wspólny obiad. Nie dogadaliśmy się, mówiłam, że pójdziemy do restauracji, a rodzice mojego chłopaka przynieśli rzeczy na grilla. Ostatecznie i tak wyszło na moje i poszliśmy do restauracji. Wieczorem rodzice wrócili do domu i hotelu. Następnego dnia od rana padało, kiedy przestawało, szybko wychodziliśmy coś zjeść, pograliśmy w siatkówkę oraz cymbergaja. Następnego poranka spakowaliśmy się i wróciliśmy do domów.


Autor zdjęć oraz tekstu: Joanna Lipińska